Warren Ellis jest jedną z półkul mózgowych Nicka Cave’a… Kto był na ich koncercie, temu nie trzeba tłumaczyć tej metafory. Dzięki filmowi o tym pierwszym, łatwiej zrozumieć, czym jest inspiracja. Nie tylko w tworzeniu muzyki, ale ratowaniu przyrody. Intymnie, bez nachalnej propagandy.
W czasach, kiedy ekologizm nazbyt często przybiera formę usankcjonowanego terroryzmu, inicjatywa Warrena Elisa jaśnieje niczym kryształ wyciągnięty z błota. Nie ukrywam, że na film „Ellis Park” wybrałam się dzięki i dla zobaczenia Nicka Cave’a, z którym Ellis w formacji The Bad Seeds gra od 1994 r. Tak myślą psychofani i błądzą. Ale reżyser filmu skupił się w pełni na swoim bohaterze, a Cave ma tam może jedną bezgłośną migawkę. Widzowie zaś wciągani są stopniowo w świat australijskiego muzyka. Sprawdzonym tropem back to the roots poznajemy jego rodziców – parę staruszków. Niestety jedno z dwojga, ojciec, umiera w trakcie realizacji filmu. Oglądając pierwsze sceny – noworoczną wizytę u nich – jeszcze tego nie wiemy. Wydaje się, że to takie spotkanie jak zawsze – ojciec wyciąga instrument i zaczyna śpiewać. W zasadzie ta scena mówi wszystko o istocie muzyki i pokazuje, a jaki sposób rodzi się piosenka. Stworzyć melodię? Johny nigdy nie miał z tym problemu – otwierał jakiś tomik poezji i natychmiast układała mu się do czytanych słów muzyka. Prostota i autentyczność tej sceny jest w gruncie rzeczy zwalająca z nóg i wtedy tak naprawdę ten film zaczyna wkręcać. Opowieść o drodze muzycznej Warrena łagodnie przechodzi w opowieść o ratowaniu dzikich zwierząt z rąk przemytników. Muzyk dowiaduje się pewnego dnia o istnieniu kobiety o imieniu Femke, która otacza opieką zwierzęta zarekwirowane podczas prób przemytu. Okazuje się, że skala przerzucania dzikich zwierząt z Indonezji jest wielka, a sposoby przemytu to czyste okrucieństwo – raz wymyślne, raz prostackie. Wiele zwierząt pada w trakcie tych operacji, ale i tak wszystko to jest kontynuowane, bo raz że proceder się opłaca, a dwa – wciąż na świecie rośnie liczba idiotów, którzy chcą sobie kupować dzikie zwierzęta. Femke te odzyskane przygarnia, zapewnia im terapię i jeśli to jest w ogóle możliwe – wypuszcza na wolność. Niektóre nie są po prostu w stanie funkcjonować na powrót w puszczy, jak np. jedna z więzionych małpek była tak straumatyzowana, że wygryzła sobie mięśnie z łap, w wyniku czego obie przednie kończyny zostały jej amputowane. Mimo to żyje dalej w sumatrzańskim rezerwacie, radzi sobie na dwóch nogach i jest ulubienicą wszystkich wolontariuszy. Warren został współzałożycielem i fundatorem tego rezerwatu i w przerwach między trasami koncertowymi tam zagląda. Zdarza się, że trafia na ważny moment, jakim zawsze jest wypuszczanie wyleczonych zwierząt na wolność. Na filmie widzimy scenę uwalniania orłów… Bo i takie ptaki są przedmiotem masowego handlu. Widzimy też, jak swojej przyjaciółce Femke ofiarowuje najcenniejszą, ze swojej, muzycznej perspektywy, rzecz. To rzeźba, która jest powiększonym odlewem gumy do żucia, którą miała w ustach Nina Simone (i w trakcie jednego koncertów przykleiła pod fortepianem). Warren ją przechwycił i dzierżył przez 25 lat niemal jak relikwię. Dodawała mu skrzydeł.

„Ellis Park”, reż. Justin Kurzel, 2024, 105 min.