Ludzie

Król Bombka

Jest takie miejsce na ziemi, gdzie Boże Narodzenie trwa 365 dni w roku.

To miał być poważny artykuł o prawdziwym luksusie, czyli zatajonym i nie dającym objawów (w przeciwieństwie do luksusów fasadowych w typie kazachskim), czyli miałam pisać o dyskretnych urokach Szwajcarii. Ale odłożę to na później, by teraz, w gorączce bożonarodzeniowego dekorowania, przywołać tylko jedną postać, która w Szwajcarii uosabia całe to świąteczne szaleństwo w stopniu najwyższym. To Johann Wanner, zwany Mr. Christmas, właściciel bodaj najsłynniejszego na świecie sklepu z bombkami, a na pewno sklepu o najdłuższej nazwie: Weihnachtsbaumschmuckausstattungsspezialgeschaeft. Innymi słowy: specjalny sklep z artykułami do dekoracji choinek. Mieści się on w Bazylei.
Jedni widzą znaczenie Wannera w tym, że bombki z jego sklepu trafiają na choinki Białego Domu, Watykanu i Pałacu Buckingham. Bo to są rytuały największych ośrodków władzy. A inni – kiedy zobaczą listę celebrytów, która tu się zaopatruje. Oczywiście taka lista nie istnieje, wszystkie nazwiska są w głowie Wannera, a on jest nad wyraz dyskretny. Ja wielkość Wannera zobaczyłam trochę w czymś innym, co obrazuje, z jaką powagą ten jegomość traktuje własny biznes. I robi to, co jest godne podkreślenia, od ponad 40 lat. Otóż wielki Wanner, który zapewne mógłby już odpoczywać sobie w jakiś rajskim ośrodku, odcinać kupony i mieć sztab menedżerów do wszystkiego, a i wiek by to usprawiedliwiał, otóż on jest ciągle w grze. Wciąż jego oko konia tuczy, projektuje „stroje” dla choinek, osobiście zleca, dogląda i nadzoruje powstawanie nowych wzorów. A przy tym wszystkim zachował świeżość i entuzjazm dobrego subiekta. Zachowuje się jakby był własnym pracownikiem, który dla klienta zrobi wszystko. A czy musi? Oczywiście, że nie. Kiedy bez zapowiedzi zjawia się grupka dziennikarzy z Polski, ta żywa legenda nie stawia tamy i bez pośrednictwa uzbrojonych w długie paznokcie sekretarek, poświęca duży wycinek sobotniego wieczoru, żeby oprowadzić nas po swoim królestwie bombek i jego magazynach. Kroku dotrzymuje mu jego małżonka jakby sprawa miała wagę państwową…

Wanner cieszy się statusem kreatora mody, który zawsze podkreśla „Ubieram drzewa, a nie kobiety”. Co roku wypuszcza koło dwustu nowych wzorów bombek i zdób. Czego tam nie ma… Są bombki w kształcie starodawnych komputerów, maszyn do szycia, bombki dla harleyowców i amatorów organicznego mleka, mogą mieć kształt idiotenkamery i Rolexa, mogą być czarne jak czarna dziura i kompletnie retro – w kropki żywcem pobrane z lat 70. To, co widać na wystawach, to ledwie kilka procent jego zbiorów, bo gdzieś pod miastem są magazyny, gdzie tkwią prawdziwe złoża, także oryginałów z dawnych epok, np. prawdziwej lamety, jakiej już teraz się nie produkuje. W latach 60. Wanner zdobył wyłączną licencję na hurtowy zakup ozdób choinkowych w krajach byłego bloku – głównie w Czechosłowacji, NDR i Polsce. Wyczuł, gdzie schowany jest miodek… Do dziś zachwala polskie ręcznie dmuchane i malowane bombki szklane i wiele z nich ma w swojej ofercie. Kto wie, czy to nie dzięki niemu parę polskich manufaktur jeszcze nie padło pod naporem chińskiego badziewia, czy nie jest on ich ostatnią kroplówką… Trzeba było zobaczyć ten błysk, a może nawet łzę wzruszenia, jaka zakręciła się mu  w oku na wspomnienie tamtych czasów i jego wypraw na dziki, komunistyczny wschód. To musiały być ciekawe przeżycia, bo urwał wątek, mówiąc, że tego się nie da opisać. Ale może kiedyś uda się wycisnąć z niego tę opowieść. Znacznie chętniej opowiada o powodach, dla których zajął się christmasowym geszeftem. To ciągle żywe, najszczęśliwsze wspomnienia z dzieciństwa. Jak w wigilijny poranek budziła go muzyka – ojciec stał nad nim, grając na skrzypcach, a za nim świeciła cudnie ubrana choinka…
Teraz Wannera wynajmują najwięksi do dekorowania swoich choinek. Kiedy zadają mu takie czysto organizacyjne pytanie, ile będzie trwało ubieranie drzewka, odpowiada: całą wieczność. Uważa to za rytuał, który wymaga dużej ilości czasu i uwagi.
Pytania o fortunę, którą zgromadził, gasi takim zdaniem: „Ludzie mi nie wierzą, ale nie dbam o to, ile wpływa mi do kasy, dopóki mam za co opłacić prąd i czynsz. Liczą się emocje, które wiążą się z tą pracą”.  Normalnie uznalibyśmy to za czystą kokieterię, ale są powody, żeby mu choć trochę uwierzyć. Nigdy nie uległ pokusie stworzenia globalnej sieci swoich sklepów, a przecież będąc tak znaną marką, miałby sukces zapewniony. Poczynił jeden wyjątek – zgodził się na otwarcie filii sklepu na… Barbados. Ktoś się bardzo uparł, więc Wanner wysłał mu „ten sklep ze wszystkimi instrukcjami”. Ale – powiada – „życie jest zbyt cenne, żeby marnować je na sprawy administracyjne. Mi wystarcza moja „kantynka”. I to jest właśnie ten luksus, o którym pisałam na początku.

www.johannwanner.ch

 p.s. Sklep na Spalenberg 14 w Bazylei otwarty jest przez cały rok.

 

Do Bazylei polecimy bezpośredni liniami WIZZAIR. Rozkład jest atrakcyjny (wystarczy wziąć wolny piątek i ma się długi weekend w Szwajcarii), a koszty przelotów naprawdę kuszące.

Wyloty z lotniska Chopina w Warszawie w piątki o 9.00 (na miejscu 11.05), a powrót w poniedziałek 6.25 (lądowanie o 8.25).

_dsc1154

_dsc1160

20161210_180027

20161210_180013

20161210_180041

_dsc1141

_dsc1150

_dsc1156

_dsc1139

_dsc1142