Ludzie

Pierwsza miłość do historii

Dziś Dzień Nauczyciela. Z tej okazji przypominają się lekcje, które tak naprawdę wciąż trwają…


O nauczycielach i całej plejadzie osobowości, jakie przewinęły się przez moje szkolne lata mogłabym napisać całą książkę, ale dziś wspomnę tylko o jednym z nich. To, co udało mu się zaszczepić we mnie przez jeden rok nauczania w podstawówce, nie zniszczyły nawet lata licealne, kiedy terroryzowała nas niejaka Frytka. Zdarzały się wtedy omdlenia przy mapie i ostre palpitacje, gdy jeździła długopisem w górę i dół listy, żeby wybrać ofiarę dnia do przepytania. Poza strachem, złośliwościami, przekazywaniem wiedzy bez mikrograma polotu nic z tych lekcji nie wyniosłam. A wcześniej?
Był ciepły wrześniowy dzień 1982 roku, kiedy zelektryzowała nas wiadomość, że w naszej szkole podstawowej im. Wojska Polskiego pojawiło się dwóch nowych nauczycieli historii. Mieli zastąpić naszą zasuszoną piękność, której lekcje polegały tylko na powolnym odczytywaniu zawartości podręcznika. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Ja zajmowałam się zakładaniem plomb w zębach, których rolę świetnie odgrywały dziurki po kornikach w drewnianych ławkach. Wypełniałam je kawałkami chińskich gumek, wcześniej oczyściwszy kanały cyrklem i zdezynfekowawszy flamastrem (potem stosowałam nowocześniejsze plomby z gumy do żucia). A tutaj nieoczekiwanie w murach naszego przybytku wiedzy pojawia się dwóch zabójczo przystojnych studentów piątego roku historii. Sensacja! Mają nas uczyć.
To były czasy, kiedy 12-letnie dziewczynki kochały się w Limahlu (nigdy mi się nie podobał, ale ukrywałam to przed koleżankami) oraz w Bruce Lee (już bardziej), o czym świadczyły zgrubienia na prawej dłoni od nieustannego łamania kredek. Wszystkie byłyśmy karatekami, a osiedlowy sklep papierniczy zarabiał na nas krocie.
Pewnego więc dnia otwierają się drzwi i wchodzi ON. Zbigniew Wdowiak.
W zasadzie najpierw wchodzą do klasy jego wielkie zielone oczy, w których przyjdzie nam dwa razy w tygodniu tonąć i umierać z zachwytu. Strzała amora przeszywa większość dziewczęcych serduszek. Jesteśmy urzeczone wszystkim – jego barwą głosu, sposobem mówienia, uśmiechem, poczuciem humoru, nieśmiałością nawet, a do tego wszystkiego jeszcze tym, co ma nam do powiedzenia o dziejach świata w XIX wieku. Próżno tego szukać w naszym nudnym podręczniku.
Każda lekcja to eskalacja emocji i gimnastyka dla intelektu. Na przerwach cała tablica zapisywana jest hasłami LOVE WDOWIAK, w wieńcach serc i róż. Musi biedak zaczynać lekcję od dokładnego wytarcia tych krępujących napisów i umieszczeniu na tablicy tytułu naszej nowej przygody. Bo tak odbieramy każdą lekcję.
Natychmiast, nie wiem, czy przypadkiem nie z mojej inicjatywy, pojawia się pomysł zorganizowania kółka historycznego, jak najpóźniej się da, żeby było bardziej nastrojowo. W cichej szkole za oknami jest biało i mroźnie, a w naszej klasie pulsuje od emocji. Kompletnie szalejemy na jego punkcie. Obwąchujemy jego szalik, kiedy idzie po mapę, omawiamy szczegóły garderoby, jeśli da się coś gdzieś podejrzeć, mało tego – delegacje śledzą go po szkole, odprowadzając w bezpiecznej (jak się tylko wydawało) odległości do akademika. A nuż da się dowiedzieć, czy w ogóle ma dziewczynę.
Czy to wojny napoleońskie czy geneza ruchu robotniczego pod zaborami – wszystko jest arcyciekawe. Bo wypływa z ust bożyszcza historii!
Są też po drodze różne aferki. Bo kiedy mamy z zarządzenia dyrekcji wybierać sobie związane z wojskowością nazwy dla klas, on proponuje „Piłsudczycy”. W głębokiej komunie, w środku stanu wojennego. Robi się draka, której nie rozumiemy jeszcze do końca, bo przecież XX wiek ma być omawiany za rok.
Nasza kompletnie platoniczna, pozbawiona nadziei na przyszłość zbiorowa miłość do nauczyciela historii wywołuje też zbiorową nienawiść zazdrosnych chłopców z naszej klasy, którzy po każdym kółku historycznym czyhają w parku z piramidą śnieżnych kul i spuszczają nam ostre manty. Ale warto cierpieć dla miłości. Bo za dwa dni znowu jest lekcja historii…
Dziś bohater dzieciństwa jest, zdaje się, wiceprezydentem Kutna. Pięknie opowiada o swoim rodzinnym mieście. I festiwalu róż, który tam co roku się odbywa. Może któregoś ciepłego wrześniowego dnia się tam wybiorę. Wypada podziękować za to, że był tak skutecznym influencerem.

948 views