Co ma wspólnego lęk przed śmiercią z wizytami u jubilera? Całkiem sporo.
Wyczytałam to w jakiejś książce albo usłyszałam w filmie. Nie pomnę, ale czasem uczepi się człowieka jakaś myśl i nie odpuszcza latami. No więc podobno obwieszanie się biżuterią świadczy o silnym lęku przed śmiercią. Może to jakaś oczywista oczywistość, której nie warto roztrząsać i lepiej poczytać o skrzynkach kanopskich w starożytnym Egipcie, a z drugiej strony jakaś tam ciekawostka. To chyba jubiler od Cartiera niechcący puścił bączka, że jego najważniejsi klienci, ci od tych ciężkich diamentowych kolii, to są ludzie tak przesiąknięci egzystencjalnym smutkiem jak Pacyfik solą. I stan ich portfela niczego nie załatwia. Istotne transakcje na jego kasie zawsze zalatywały tanatofobią.
Czy wyleczymy się z lęków, jeśli przestaniemy się obwieszać? Prawdopodobnie nie, bo mentalnie nie tak łatwo zdjąć z siebie ozdoby… Takie i inne złote myśli o biżuterii pojawiają mi się średnio dwa razy do roku na targach HOMI w Mediolanie, gdzie wystawia się też jubilerstwo. Od haute couture, przez ciekawych artystów tworzących unikatowe cacka, po jakieś hinduskie supermarkety, gdzie kupuje się wisiory na kilogramy. Mnie interesują ci artyści właśnie i spokojnie podziwiam sobie ich dzieła, zupełnie ich nie pragnąc, bo należę wciąż do kasty nie obwieszającej się. Ale kto wie, może to się jeszcze zmieni.
Lubię popatrzeć na kaskady rzecznych pereł czy kolie zmontowane z oplotów korków do szampana, które spokojnie można założyć do opery. No i ekstrawagancje w rodzaju „zardzewiałych” łańcuchów z czekolady, które od razu widzę na szyi Moniki Olejnik. Załączam wystawowe egzempla z dwóch ostatnich edycji w nadziei, że spodobają się nie tylko tym lękającym się spraw ostatecznych, ale i zwykłym śmiertelnikom, którzy żyją w najlepsze jakby to miało trwać wiecznie.