Kultura

Czarna matematyka, czyli Żydzi i naziści w kosmosie

Rzecz dzieje się w siedzibie NASA i jest tam jeden sprawiedliwy, przed którym rozstępują się fale rasizmu. Gra go Kevin Costner. Film „Ukryte działania” warto obejrzeć, niekoniecznie z tych najbardziej oczywistych powodów.

Niedawno wszedł nominowany do Oscara film Theda Melfiego, który koniec końców nic nie dostał. Opowiada mało znaną historię o tym, jak w dobie ciągle żwawego rasizmu kobiety o czarnym kolorze skóry i wielkich matematycznych talentach przyczyniły się do sukcesów amerykańskiego programu kosmicznego w latach 50. i 60. Przyznaję bez bicia – nie wiedziałam o istnieniu Katherine G. Johnson, a zawłaszcza, nie wiedziałam, że kobieta i to czarna za pomocą superskomplikowanych wzorów wyliczała trajektornię lotu Johna Glenna (pierwszego Amerykanina na orbicie) czy lądowania Apolla na Księżycu. Razem ze swoimi koleżankami robiły za pierwsze komputery, potem były też pionierkami obsługi i programowania pierwszego IBM-a, który tam zawitał. Panie, które swoją aparycją przypominały raczej wokalistki jazzowe czy bluesowe (takie wiecie, które w owych czasach grały na scenie przy opuszczonej kurtynie, by nie drażnić białych swoim wyglądem), tu w warunkach równie upokarzających (niemożność awansu mimo zasług, bieganie do wydzielonych toalet dla czarnych etc.) dokonywały naukowych cudów.
Film nakręcony jest bardzo udatnie, równo obdziela śmiechem i łzą wzruszenia, matematyczno-kosmiczna tematyka jest lekkostrawna nawet dla kompletnego laika, a świetna muzyka wspomaga bieg wydarzeń. Nie mamy też większych wątpliwości, bo reżyser nie pozwala nam ich mieć. Wyraźnie pokazuje, jak źli są biali rasiści, jak dobre są uciskane czarne kobiety, a wszystko się kończy przewidywalnym happy endem, bo białasy w końcu zaczynają pojmować, że czarne babeczki są bardziej okej, niż im się wydawało. Przełamane zostają uprzedzenia, pojawiają się awanse, picie kawy z jednego dzbanka i dochodzi do uwspólnienia toalet. Musi się jednak wcześniej pojawić ktoś, kto wskaże im drogę – tutaj cudów nie ma. Tym kimś będzie szef działu obliczeń Al Harrison, grany, bardzo dobrze zresztą, przez Kevina Costnera. Surowy, ale zarazem empatyczny, zacznie walczyć z rasistowskimi uprzedzeniami. W kluczowej scenie (i mocno jednak pompatycznej) z pomocą łomu na oczach zgromadzonej gawiedzi wyrwie szyld toalety dla czarnych. I jeszcze pojawi się jeden, podprogowy niemal komunikat: oto mentorem jednej z matematyczek okaże się Karl Zielinski, polski Żyd, który stracił całą rodzinę w nazistowskim obozie (takie słowa zdaje się padają i za sukces uznać należy, że nie stracił jej w polskim obozie zagłady na przykład, acz daleko nam do szczęścia, by padło, że chodziło po prostu o obóz niemiecki, co to to nie). Kto jest kim w tym filmie to najciekawsza sprawa, bo film ten oparty jest na faktach. Aż chciałoby się powiedzieć – autentycznych, ale trzeba tylko powiedzieć – dobrze wyselekcjonowanych i podrasowanych. Zielinski miał niby swój pierwowzór w postaci Kazimierza „Kaza” Czarneckiego, a Costner – jakiegoś tam dyrektora. Ale najciekawsze jest przemilczane – że NASĄ trząsł Wenher von Braun, były nazista,współtwórca pocisków V-2, który po kapitulacji Niemiec oddał się w ręce Amerykanów. A oni zatrudnili go do programu rakietowego, a potem przenieśli wprost do agencji kosmicznej. Tak, tak, to nazista zabrał Amerykę na Księżyc, ale takich pikanterii w filmie „Ukryte działania” nie zaznamy. Takimi paradygmatami mogą się delektować pokręcone europejskie umysły, a film ma służyć pozytywnej propagandzie i zarabianiu pieniędzy. Melfi  upiekł w swoim dziele kilka ważnych pieczeni – dowartościował kobiety, zrehabilotował czarną rasę, opowiedział mało znaną historię, potępił rasizm w sposób bardzo elegancki, zabawny, łatwo przyswajalny (uwypuklając raczej jego oczywiste przezwyciężenie), no i mrugnął oczkiem, dając do zrozumienia, że mentorami, przewodnikami duchowymi są i będą zawsze Żydzi. Bez nich czarni nie ruszą się ani milimetr do przodu, by odzyskać swoją godność. Są w filmie wpadki w rodzaju sceny, w której trzy czarne kobiety uczą się tańczyć, bo jest to jednak kuriozalne. Czarni to po prostu mają taniec we krwi. No i jest zabawna scena, w której grucha wieść o Gagarinie – o tym, że Rosjanie jako pierwsi wypuścili człowieka w kosmos. Pracownicy NASA nie mogą się nadziwić, jak to jest możliwe, że tamci to zrobili, przecież nawet nie mają lodówek… My za to wiemy, że te centra obliczeniowe i te ludzkie komputery to się na Syberii znajdowały. I te trajektornie wyliczało się prędziutko i to był wyścig o własne życie.

 

4333 views