Piłka nożna

Dziwne nocne przyjemności

Kompletna cisza. Żadnych niezbitych dowodów, że świat jeszcze istnieje. Miasto z fazie REM. A ja oglądam turniej Copa America.

Co za surrealizm… 2.30 w nocy, godzina wilka, a w tv ekstrakt z latynoamerykańskiego futbolu, emocje w stanie czystym i żywiołowość nierozwodniona – jak to bywa chociażby na mundialach – jakimiś germańskimi taktykami czy słowiańską niemocą. Copa America! Tu południowa krew płynie nawet w chorągiewkach bocznych arbitrów, tu kibice wyskakują z okien w razie niepowodzenia ich drużyny, a w naszym studiu co? Komentatorzy relacjonują te spotkania tak sennym, znudzonym tonem jakby oglądali turniej bierek: O, trójząb Messi próbował podważyć harpuna Cuadrado, ale bosak Falcao go zablokował, czekamy na wznowienie gry…

Chryste Panie, na stadionie w Santiago parę dni temu omal nie doszło do masakry z udziałem wszystkich – piłkarzy, rezerwowych, sędziów, ochrony etc. Chyba po raz pierwszy widziałam trenera (a był to trener Urugwaju), który wbiega na murawę z zamiarem rozszarpania głównego arbitra. Publiczność tak wrze, że za chwilę nastąpi pierwszy przeciek i lawa wleje się na boisko. Skąd zamieszanie? Wszystko zaczęło się od Chilijczyka Gonzalo Jary, którego palec powędrował w rzadko odwiedzane przy świetle jupiterów miejsce, a mianowicie między pośladki Cavaniego. Urugwajczyk odpowiedział mu zdecydowanie i szybko, ale ledwie musnął go po twarzy. Na co Gonzo, nie mogąc zdzierżyć tych subtelności, upadł na ziemię z takim dramatyzmem, jakby opuszki Cavaniego raziły go kilkoma tysiącami woltów. Arbiter musiał być pod wielkim wrażeniem gry aktorskiej Jary, czerpiącego bardziej z ekspresjonistów niemieckich niż z rodzimych mydlanych oper. Bez wahania wystawił posiadaczowi naruszonych pośladków czerwony kartonik. To było jak kamyk, który poruszył lawinę. Potem pojawiła się następna czerwona kartka i draka rozpętała się na całego. Podziwiam sędziego, choć nie wykazał się sokolim wzrokiem, że w ogóle udało mu się wznowić grę. I współczuję mu momentu, w którym zobaczył na powtórkach to, co sam przeoczył na żywo.

Ale trzeba iść dalej. Jutro pierwszy półfinał, ciekawy, bo bez Brazylii (która zapomniała jak się strzela rzuty karne). Może w godzinie wilka, w tej dziwnej fazie nocy, gdzie najwięcej rodzi się dzieci i najwięcej ludzi umiera, zjawi się w studiu telewizyjnym duch Janka Ciszewskiego i rozbudzi senne duety komentatorów. On potrafił z emocją opowiadać nawet o nierówno ułożonej darni pod polem karnym.

2 comments

  • a ja na starość słucham pop muzę. czy dojdę do diskobolo ?

Comments are closed.